Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciwni naruszeniu umowy ze względu na jego prośbę i dla jego szczęścia. Nie żądacie czego za to?
— Niech mię Bóg chroni, bym żądał czegoś za to i bym stal na drodze Pipa!
— No bardzo to ładnie mówić „Niech mię Bóg uchowa“, ale tu nie miejsce na to. Pytanie leży w tem: czy żądacie czego, czy nie?
— A odpowiedź na to, że nie żądam.
Zdawało mi się, że pan Dżaggers spojrzał na Józefa z taką miną, jakby go miał za głupiego z powodu bezinteresowności. Byłem oszołomiony tą niespodzianką, a ciekawość moja tak się podnieciła, że prawie nie rozumiałem tego, com usłyszał.
— Doskonale. Nie zapominajcież danego słowa. Zapamiętajcie sobie, że: „Słowo się rzekło, kobyłka u wozu!“ A teraz wróćmy do tego młodzieńca. Polecono mi oznajmić, że czekają go „Wielkie Nadzieje“.
Obaj z Józefem otworzyliśmy usta ze zdziwienia i spojrzeliśmy na siebie.
— Mam mu oznajmić, — mówił pan Dżaggers, wskazując palcem w mą stronę, — że od niego zależy, czy ma się stać właścicielem wielkiego majątku. Następnie: istotny właściciel tego majątku żąda, by natychmiast zmienił sposób życia, oddalił się z teraźniejszego miejsca pobytu i mógł otrzymać wychowranie, go-