Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Biddi — zawołałem, obejmując ją i całując — zawsze wszystko będę ci mówił!
— Póki nie staniesz się dżentelmenem.
— Wiesz, że nim nigdy nie będę, a zatem zawsze. Przytem niema potrzeby mówić z tobą o czemkolwiek, bo wiesz wszystko to, co i ja, jak ci to już mówiłem wtedy wieczorem.
— Ach — szepnęła Biddi i spojrzała na czółna. Poczem uprzejmie jak przedtem popatrzyła na mnie.
— Będziemy jeszcze chodzili, czy wrócimy do domu? Wolałem jeszcze spacerować, więc poszliśmy dalej. Śliczny letni dzień powoli zmienił się w niemniej piękny letni wieczór. Już zdawało mi się, że w obecnym stanie znajduję się we właściwszem i odpowiedniejszem położeniu, niż wówczas, gdy grałem w karty z Estellą, siedząc w sali, w której stanęły zegary i płonęły w dzień woskowe świece. Czy nie lepiej będzie, jeśli wyrzucę ją z głowy wraz ze wszystkiemi swemi wspomnieniami i marzeniami i wezmę się szczerze do pracy z silnem postanowieniem, uczciwie i z dobrą wolą? Zapytywałem się, czym nie jest pewien, że gdyby tu była Estella a nie Biddi, starałaby się mnie poniżyć? Byłem tego pewien i dlatego powiedziałem sobie: — „Jakiś ty głupi, Pip!“
Wiele mówiliśmy podczas spaceru, a wszystko co mówiła Biddi, było prawdą. Biddi ni-