Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzał obok niej przepiłowaną żelazną okowę z nogi jakiegoś więźnia.
Obejrzawszy ją wprawnem okiem kowala, oznajmił, że przepiłowano ją nie bezpośrednio przedtem, lecz dość dawno. Wrzaski zebranego tłumu usłyszano na pontonach i ludzie, którzy stamtąd przybiegli, potwierdzili domniemania Józefa. Nie mogli orzec, kiedy ta okowa opuściła jakąś z galer, do kogo ona należała, ale byli przekonani o tem, że nie należała do żadnego ze zbiegłych tej nocy więźniów. Jednego ze zbiegów już schwytano, lecz okowę swą miał na nogach.
Jam zaś po cichu wysnuwał swe własne wnioski. Byłem pewny, że okowa ta należała niegdyś do mego więźnia i była tą samą, którą piłował wówczas na moczarach. Nie mogłem jednak bezwzględnie go o to oskarżać, że sam posłużył się nią do zbrodni. Obwiniałem jednego z dwóch, co mogli jej użyć. Był to według mnie albo Orlik, albo też ten nieznajomy, który ukradkiem pokazał mi pilnik.
Co do Orlika, rzeczywiście był on w mieście, tak jak nam to mówił, gdyśmy go spotkali przy rogatce; w mieście widziano go przez cały wieczór w różnych gospodach, wśród różnych towarzystw, a z powrotem szedł ze mną i z panem Uopselem. Nic nie mówiło przeciw niemu prócz sporu; ale siostra tysiące razy kłóciła się nie tylko z nim, lecz z każdym,