Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trety, zczerniałe od lat, które nieobeznane z malarstwem oko brało za mieszaninę przypalonego cukru z lepkim plastrem! Tu w książce wpisano mą umowę, przyłożono do niej pieczęć i związano mi ręce. Pan Pembelczuk cały czas trzymał mię za rękę, jakbyśmy zaszli tu po drodze na miejsce kaźni, aby dopełnić jakichś formalności.
Gdyśmy opuścili salę posiedzeń, okrążył nas tłum malców, pragnących zobaczyć, jak mnie będą publicznie męczyli. Byli bardzo rozczarowani, gdy ujrzeli, że otaczający mnie ludzie to moi przyjaciele. Wróciliśmy do Pembelczuka a siostra w doskonałym humorze skutkiem dwudziestu pięciu gwinei zaproponowała, by uczcić niespodziewany dar obiadem w gospodzie „Pod Niebieskim Dzikiem“, wskutek czego pan Pembelczuk pojechał swym wózkiem po Heblów i pana Uopsela.
Wszyscy zgodzili się na tę propozycyę i musiałem spędzić nieznośny dzień. Umysły opanowało widocznie bezsprzeczne przekonanie, żem zbyteczny na tym obiedzie a prócz tego od czasu do czasu w chęci dokuczenia a raczej może dlatego, że nie mieli co innego do roboty, zapytywali mię, czy mi wesoło? Cóż mogłem innego odpowiedzieć, jak to, że mi wesoło, choć żadnej radości nie odczuwałem.