Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Biddi tak głęboko odczuwała wszystko, o czem mówiłem, nie wiedziałem wówczas, ale obecnie wiem.
Tymczasem w naszej kuchni następowały wypadki po wypadkach, które przykro oddziaływały na moje rozdrażnienie. Pan Pembelczuk odwiedzał nas co wieczór w tym jedynie celu, by pomówić o mej przyszłości z siostrą; jestem przekonany, że gdyby te ręce były wówczas tak silne jak obecnie, połamałyby mu z pewnością niejedną szprychę w jego biedce. Głupota tego wstrętnego człowieka przechodziła granice możliwości; nie mógł mówić o mej przyszłości, nie mając mnie przed oczami i w tym celu wyciągał mię z poza krzesła, gdzie zwykle kryłem się w kącie, stawiał przed kominem, jakby chciał upiec i zaczynał: — „Oto tu stoi ten chłopiec, pani! Chłopiec, któregoś własną ręką wychowała... Podnieść głowę, chłopcze i bądź wdzięczny tym, którzy to uczynili. Teraz, pani, pomówimy o chłopcu!“ Po tych słowach brał mię za rękaw, burzył me włosy, do czego nikomu od samego dzieciństwa o ile sobie przypominam, nie przyznawałem prawa. W swej bezmyślności widowisko to było godne tego głupkowatego osła.
Następnie on i siostra zaczynali wysnuwać najbezmyślniejsze wnioski o pani Chewiszem i o tem, co ona uczyni ze mną i dla mnie.