Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jest jeszcze inna nazwa?
— Jeszcze jedna... Satis. To stawo greckie, albo łacińskie, a może żydowskie, albo wszystkie trzy razem... To wszystko jedno! Znaczy ono: dosyć.
— Dosyć! — Ciekawa nazwa!
— Tak. — Ale mówi ona więcej, niż się zdaje. Ci co nadawali tę nazwę, chcieli powiedzieć, że temu, kto będzie rządził tym domem, niczego więcej nie potrzeba. Należy sądzić, że wówczas byli wszystkiem zadowoleni. Ale dość już tego gadania, chłopcze!
Mówiła mi „malcze“, zwracając się do mnie z przykrem dla mnie lekceważeniem, a przecież była prawie w mym wieku. Tylko wydawała się starszą ode mnie; była bardzo piękna, wyrażała się z pewnością i traktowała mię z góry, jakby dwudziestoletnia królowa.
Weszliśmy do domu bocznemi drzwiami — główne drzwi z przodu domu były zamknięte na dwa grube łańcuchy — odrazu uderzyło mię to, że na wszystkich korytarzach było ciemno i płonęła tylko świeca, postawiona tu przez dziewczynkę; wzięła ją, skorośmy tylko weszli. Z tą świecą przeszliśmy przez korytarz i wstąpili na schody, gdzie również było ciemno. Gdy wreszcie zatrzymaliśmy się przy drzwiach jakiejś sali, dziewczynka rzekła:
— Wejdź!