Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ceważenia, zwracając się do męża, który uspokajająco gładził się ręką po kolanie. — Nie wiesz o co chodzi, choć i nie myślisz o tem. Zdaje ci się, że wiesz, ale nie wiesz nic! Nie wiesz tego, że wuj Pembelczuk, który, można Powiedzieć, gorąco zajął się tem, by mały utorował sobie drogę z pomocą pani Chewiszem, podjął się dziś wieczór zawieźć go do miasta w swym wózku a jutro zaprowadzi go rano do Pani Chewiszem. Ach, mój Boże! — stoję tu i gadam z tymi baranami a wuj Pembelczuk czeka, klacz jego marźnie na dworze a tu malec jeszcze zabłocony i zabrudzony od stóp do głowy.
Z temi słowy wpadła na mnie, jak orzeł jagnię, włożyła mą twarz do koryta, a głowę pod kran beczki z wodą i nagle poczułem, że twarz mi mydlą, masują, trą, trącają, skrobią i mną, i tak długo trwała ta operacya, aż straciłem czucie. (Muszę zauważyć, że trudno znaleźć w świecie powagę, lepiej odemnie obeznaną ze strasznem wrażeniem, jakie, w dopiero co opisanym wypadku, sprawił zaręczynowy pierścionek na twarzy obmywanej ofiary).
Skończywszy mycie, siostra przebrała mię w czystą bieliznę z grubego płótna, szorstkiego, jak włosienica korzącego się grzesznika i wcisnęła mię w najciaśniejszy kostyum, zawsze doprowadzający mię do największej roz-