Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Józef z taką dumą zadeklamował ten wiersz, że spytałem się, czy sam go ułożył.
— Tak, sam, — odpowiedział. Ułożyłem go w jednej chwili. Przyszło mi to podobnie łatwo, jak podkuć konia. Nigdy w swem życiu nie byłem równie zdziwiony... nie wierzyłem nawet swym własnym oczom... Tak, mówiłem ci już, że chciałem je wyciąć na kamieniu; ale poezya kosztuje, czy maleńkiemi literami ją wytniesz, czy wielkiemi... nie umieściłem go więc. Nie mówię już o pogrzebie, lecz, trzeba było zbierać pieniądze dla matki. Miała ona bowiem bardzo słabe i rozstrojone zdrowie. Niedługo go przeżyła, biedaczka... i wkrótce na nią nadeszła kolej.
Błękitne oczy Józefa załzawiły się i obtarł sobie najpierw jedno, potem drugie oko okrągłym końcem kamiennego pogrzebacza.
— Było mi tak smutno żyć samemu — ciągnął — że poznajomiłem się z twoją siostrą. Ty wiesz — z wahaniem spojrzał na mnie, widocznie przeczuwając, że mogę się z nim nie zgodzić — że twoja siostra piękna kobieta.
Aby mu nie okazać swego przekonania co do tej kwestyi, spiesznie odwróciłem się do ognia,
— Niech sobie mówi rodzina, co chce, niech sobie cały świat mówi co chce, ja ci to Powtarzam, Pip — po każdem słowie uderzał