Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

patrząc na niego, — choć was nikt nie prosi, abyście tu mówili. Wiele jeszcze rzeczy przyjdzie wam wyjaśnić i wysłuchać, zanim się wszystko skończy.
— Wiem, ale to co innego i nie o to chodzi. Człowiek nie może głodować i ja nie mogłem. Wziąłem zatem coś do zjedzenia ot tam, w tej wiosce, gdzie stoi kościół... za moczarem.
— To znaczy, powiedz po prostu, ukradłeś — rzekł sierżant.
— Powiem gdzie, u kogo... u kowala.
— Jak to! — zawołał sierżant, zwracając się do Józefa.
— Cóż to, Pip! — zawołał Józef, patrząc na mnie.
— Były to kawałki różnego jedzenia.... a mianowicie butelka wódki i pieróg.
— U was rzeczywiście zginął jaki pieróg, kowalu? — spytał sierżant.
— Żona mówiła coś o tem w chwili, gdyście weszli. Czy nie tak Pip?
— Ach, to pan jesteś kowalem? — rzekł mój więzień, posępnie spoglądając na Józefa, a na mnie nie zwracając żadnej uwagi. — Żal mi bardzo, żem to zrobił! Zjadłem pański pierog.
— Daj wam Boże zdrowie! Zwłaszcza, że on nie mój — odpowiedział Józef, przypominając sobie w tej chwili żonę. — Nie wiem,