Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo jestem zadowolony, że pierog panu smakuje.
— Co mówisz?
— Rad jestem, że pierog panu smakuje.
— Dziękuję, mój mały! Tak, smakuje mi.
Często przyglądałem się, jak jadł pokarm nasz podwórzowy pies i znalazłem wiele podobieństwa w sposobie ich jedzenia. Podobnie jak pies z początku odgryzał kęsy, chwytał je i spiesznie, nie żując ich, połykał, oglądając się równocześnie na wszystkie strony, jakby w obawie, czy się kto nie pojawi i nie wyrwie mu pieroga. Znajdował się wogóle w takim stanie, że z trudem mógł ocenić wartość pieroga, choć nikomu z pewnością nie dozwoliłby podzielić go z sobą bez wyszczerzenia zębów na nieproszonego gościa. W tem zupełnie był podobny do psa.
— Boję się, że nic nie zostawi pan dla niego — nieśmiało zauważyłem po chwili milczenia, podczas którego namyślałem się, czy nie będzie niedelikatną z mej strony taka uwaga. — Więcej już nic w spiżarni nie zostało.
Tylko wiara w rzeczywistość wspomnianego faktu pobudziła mnie do zwrócenia się doń z tą uwagą.
— Zostawić dla niego? Dla kogo? — spytał, przestając gryźć skórkę pieroga.