Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Doprawdy, nie wiem — odpowiedziała Klemensi, zaczynając dmuchać w kubek z herbatą. — Nie śmiałabym objaśnić tego, choćby mi nawet obiecano sto funtów.
Bez wątpienia długoby jeszcze rozprawiał nad tym abstrakcyjnym tematem, gdyby przed oczami jego żony, za jego plecami, nie pojawił się bardziej realny przedmiot w osobie dżentelmena w żałobie, w płaszczu i przy ostrogach. Zatrzymał się na progu, uważnie przysłuchując się ich rozmowie.
Klemensi podniosła się zaraz, jak tylko go ujrzała, Briten także powstał i powitał gościa.
— Czy pan nie zechce udać się na drugie piętro; tam jest śliczny pokój.
— Dziękuję — rzekł nieznajomy, badawczo patrząc na żonę pana Britena. — Czy mogę wejść?
— Proszę, bądź pan łaskaw — rzekła Klemensi, wpuszczając go. — Czem mogę służyć panu?
Ogłoszenie zajęło jego uwagę, zaczął je czytać.
— Wspaniały majątek, panie — rzekł pan Briten.
Nic nie odpowiedział; skończywszy czytanie, odwrócił się i znowu badawczo zaczął patrzeć na Klemensi.
— Czy pani co mówi?... — zapytał, nie spuszczając z niej wzroku.