Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

remi spełniali różne wiwaty, powstał siostrzeniec i zawołał: — Panowie i panie — jedno jeszcze zdrowie. Za pomyślność wujaszka Scrooge!
— Niech i tak będzie — wykrzyknęli wszyscy, — zdrowie samotnika! — zdrowie pana Scrooge!!
— Wesołych świąt i szczęśliwego roku starcowi, — nie przyjął z moich ust podobnych życzeń — wszelako musi je odebrać. Zdrowie wuja Scrooge!
Scrooge nie posiadał się z zachwycenia. Czuł się lekkim, szczęśliwym, odrodzonym. Byłby chętnie podziękował całemu towarzystwu i uścisnął siostrzeńca, gdyby duch raczył na to zezwolić. Lecz właśnie, gdy siostrzeniec wzniósł ostatni wiwat — wszystko zniknęło — Scrooge i duch wędrowali już daleko.
Zwiedzili wiele miejsc, wiele okolic, wiele mieszkań i gmachów, zawsze z najpomyślniejszym skutkiem. Duch zatrzymywał się u łoża chorych i cierpiących, a ci zapominali natychmiast swych dolegliwości; byli na poddaszach wygnańców — a tym zdawało się, że na chwilę na ojczystej znajdują się ziemi. Zrozpaczony godził się z losem, w serce jego wstępowała uległość i nadzieja lepszej odmiany. W domach przytułku, w szpitalach, w więzieniach, wszędzie duch zostawiał błogosławieństwo, pociechę — udzielając Scrooge’owi zbawiennych nauk miłości bliźniego.
Była to noc długa, jeżeli wszystko spełniło się w ciągu jednej nocy — lecz Scrooge wątpił o tem, — zdawało mu się, że mnóstwo Wigilij Bożego Narodzenia złożyło się na tę jedną całość. To tylko uderzyło Scrooge’a, że gdy sam w sobie nie czuł żadnej fizycznej zmiany, widmo starzało się widocznie. Scrooge