Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„W pokojach nieład! Pakowano pośpiesznie! Pełno śmieci i resztek na podłodze! Ktoś jest w tamtym pokoju za tobą! Puść! Muszę sprawdzić!“
„Nigdy!“ zawołała panna Pross, która tak dobrze rozumiała żądanie, jak madame Defarge rozumiała odpowiedź.
„Jeżeli ich niema w tamtym pokoju“, mówiła do siebie madame „to uciekli! Więc ich złapią i sprowadzą z powrotem“, dodała do siebie.
„Dopoki nie wiesz, czy są w tym pokoju czy ich niema“, rzekła panna Pross do siebie, „nie możesz się na nic zdecydować! I nie będziesz wiedziała. Już ja się o to postaram! Ale czy wiesz, czy niewiesz — nie wyjdziesz stąd póki będę miała siły cię zatrzymać“.
„Od pierwszej chwili byłam na ulicach, nic nie mogło mię zatrzymać; rozszarpię cię w kawały, a dostanę się do tamtych drzwi“, powiedziała madame.
„Jesteśmy same na całem piętrze wysokiego domu“. powiedziała panna Pross. „Dom stoi na odległym dziedzińcu — nikt nas nie usłyszy. Modlę się o siły cielesne, by cię móc zatrzymać, bo każda chwila, przez którą zatrzymam cię tutaj, warta jest dla mojej ukochanej tysiąc gwinei“.
Madame Defarge szła ku drzwiom. Panna Pross, kierując się instynktownym nakazem, który dyktowała jej chwila, chwyciła panią Defarge wpół obiema rękami i trzymała mocno. Daremnie walczyła pani Defarge. Panna Pross z niebywałą siłą, jaką daje miłość — zawsze silniejsza od nienawiści — trzymała ją mocno, a nawet w gorączce walki podniosła ją z ziemi. Obie ręce madame Defarge zatrzepotały się i wpiły w twarz panny Pross. Ale panna Pross spuściła głowę i nie wypuszczała z objęć przeciwniczki, trzymając ją z siłą i uporem kobiety tonącej.
Wkrótce ręce pani Defarge zaprzestały walki i zaczęły czegoś szukać na piersiach. „Mam to pod palcami“, łagodnie mówiła panna Pross. „Nie wyciągniesz! Jestem silniejsza od ciebie! Niech niebu będą za to dzięki! Nie puszczę cię aż jedna z nas zemdleje“
Ręce madame Defarge dotknęły piersi. Panna Pross spojrzała — zobaczyła o co chodzi i uderzyła — uderzenie to wywołało błysk i trzask — i oto panna Pross stała sama, oślepła od dymu.
Wszystko to trwało sekundę. Po chwili dym rozwiał się w powietrzu jak dusza tej strasznej niewiasty, której ciało leżało bez ruchu na podłodze.
W pierwszej chwili, przerażona okropnością wytworzonej sytuacji, panna Pross odskoczyła jak mogła najdalej od ciała i zbiegła ze schodów, by wołać o pomoc. Na szczęście pomyślała o skutkach tego, co uczyniła, w porę opanowała się i wróciła. Strasznie było wejść do tego po-