Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Za całą odpowiedź ojciec Łucji zanurzył ręce w siwe włosy i wyrywał je, jęcząc.
„Nie mogło być inaczej“, ciągnął więzień. „Wszystko złożyło się na taki koniec. Gorące pragnienie spełnienia woli mojej matki zbliżyło mię po raz pierwszy do pana. Nic dobrego nie mogło wyniknąć z takiej krzywdy; rzecz tak nieszczęśliwie zaczęta nie mogła skończyć się szczęśliwie. Pociesz się i przebacz mi, ojcze! Niech niebo czuwa nad tobą!“
Ponieważ kazano mu odejść, żona wypuściła go z objęć, i stała, nie spuszczając z niego oczu, z rękoma złożonemi jak do modlitwy, z promiennym wyrazem twarzy, w którym był prawie pocieszający uśmiech. A kiedy drzwi zamknęły się za więźniem, odwróciła się do ojca, położyła mu głowę na piersiach, chciała coś powiedzieć, ale zachwiała się i upadła mu do nóg.
Wtedy z ciemnego kąta sali wyszedł Sydney Carton, który dotychczas siedział nieruchomo, i podniósł Łucję. Tylko ojciec i pan Lorry stali przy niej. Ręka mu drżała, gdy podnosił Łucję i podtrzymywał jej głowę. Ale było w jego twarzy coś, co nie było tylko współczuciem; był w niej cień dumy.
„Czy mam zanieść ją do karety? Nie czuję jej ciężaru!“
Lekko zaniósł ją do karety i z tkliwością położył na poduszkach. Ojciec i stary przyjaciel zajęli miejsca wewnątrz pojazdu. Carton usiadł na koźle.
Gdy przyjechali pod bramę, przy której przed niespełna kilku godzinami błądził w ciemności, mówiąc sobie, że te oto kamienie deptały jej stopy, wziął ją znowu w ramiona i zaniósł po schodach do jej pokoju. Tam położył ją na kanapie i zostawił w objęciach płaczących nad nią panny Pross i dziecka.
„Niech pani nie przyprowadza jej do przytomności“, powiedział łagodnie do panny Pross. „Tak jest jej lepiej. Nie budźcie jej — tylko zemdlała“.
„O, Cartonie, Cartonie, kochany Cartonie!“ wołała mała Łucja, zrywając się i zarzucając mu ramiona na szyję w nagłym wybuchu żalu. „Teraz, kiedyś przyjechał, jestem pewna, że pomożesz mamie i uratujesz tatkę! Och, spojrzyj na nią, kochany Cartonie! Czy możesz ty, który ją najwięcej ze wszystkich kochasz, patrzeć na jej cierpienia?!“
Pochylił się nad dzieckiem i przytulił twarz do jej rumianych policzków. Potem odsunął ją łagodnie i patrzał na zemdloną Łucję.
„Zanim pójdę“, zapytał, „czy wolno mi ją pocałować?“
Przypomniano sobie potem, że pochyliwszy się nad Łucją i dotknąwszy wargami jej czoła, szeptał coś. Dziewczynka, która stała najbliżej Cartona, opowiadała później,