Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wego. Odłożyła robotę i, nim spojrzała na nowoprzybyłego, wsadziła różę we włosy.
Rzecz dziwna. Jak tylko pani Defarge włożyła różę we włosy, goście przestali rozmawiać i zaczęli szybko opuszczać winiarnię.
„Witam panią“, powiedział nowoprzybyły.
„Dzień dobry, monsieur“, odrzekła.
To powiedziała głośno, ale w duchu dodała, biorąc znów robótkę do ręki: „Ha! Dzień dobry! Wiek około czterdziestki; wzrost około pięciu stóp, dziewięć cali; włosy czarne; naogół dość przystojny; cera ciemna; oczy czarne; twarz ściągła, szczupła i blada; nos orli, ale nierówny, ze specjalną inklinacją do lewego policzka, co nadaje twarzy wyraz ponury. Dzień dobry! Ten i wiele innych!“
„Czy zechce mi pani podać małą szklaneczkę starego koniaku i łyk świeżej, zimnej wody?“
Madame uprzejmie spełniła polecenie.
„Doskonały koniak, madame!“
Po raz pierwszy spotkała koniak pochwała, ale pani Defarge znała dobrze jego pochodzenie i wiedziała, co o nim myśleć należy. Odparła, że gość jest nazbyt uprzejmy, i dalej robiła na drutach. Gość śledził przez czas jakiś ruchy jej palców, potem zaczął rozglądać się po izbie.
„Z wielką wprawą robi pani na drutach“.
„Przywykłam do tej roboty“
„Ładny deseń!“
„Uważa pan?“ zapytała madame z uśmiechem.
„Naturalnie. Czy mogę zapytać, do czego ma to służyć?“
„Ot, do zabicia czasu“, powiedziała pani Defarge, nie przestając patrzeć na niego z uśmiechem, podczas gdy palce jej poruszały się żwawo.
„Bez celu robi to pani?“
„To zależy. Może przyda mi się kiedyś“, powiedziała madame, oddychając, głęboko i kokieteryjnym ruchem przechylając głowę. „Jakoś użyję tego przecież!“
Było to dziwne. Ale obyczaje, panujące na przedmieściu Świętego Antoniego, zdawało się, były przeciwieństwem róży we włosach pani Defarge. Do winiarni weszło dwóch ludzi, i już mieli zamiar zamówić wino, gdy, spojrzawszy na nowość we włosach pani Defarge, podkręcili się tylko i pod pretekstem, że nie zastali przyjaciela, wyszli. Wszyscy wogóle powychodzili. Szpieg szeroko otwierał oczy, ale nie mógł dojrzeć żadnego znaku. Wyszli z minami zawiedzionemi, zupełnie naturalnie i poprostu.
„John“, myślała madame, podciągając robotę i nie spuszczając oczu z nowoprzybyłego. „Zostań jeszcze chwilę, nim zdążę zrobić na drutach: Barsad“.
„Ma pani męża?“
„Mam“.