Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Jaśnie panie! Jeden Bóg to wie, ale ja nie proszę o to. Proszę tylko, by na grobie mego męża położono kawałek kamienia albo drzewa z napisem, z jego nazwiskiem — żeby było widać, gdzie leży. Bo inaczej grób pójdzie w zapomnienie i nie odnajdą go, kiedy i ja umrę na tę samą chorobę, i położą mię pod jakim innym kawałkiem darniny. Monseigneur! Tylu ich jest! Tak szybko staje się ich coraz więcej! Tyle jest nędzy! Monseigneur! Monseigneur!“
Lokaj odepchnął ją od drzwiczek, kareta ruszyła galopem, pocztyljoni zacięli konie. Została daleko w tyle, a markiz, znów eskortowany przez Furje, szybko przebył jedną czy dwie godziny drogi, dzielące go od jego château.
Słodkie powiewy nocy letniej otaczały go zewsząd; owiały one też równie bezstronnie, jak deszcz, zakurzoną, brudną, wynędzniałą gromadkę koło studni. W tej gromadce dróżnik, przy pomocy niebieskiej czapki, bez której był niczem, opowiadał o człowieku podobnym do upiora tak długo, jak słuchać go chciano. Potem zwolna, gdy już słuchać więcej nie mogli, zaczęli się rozchodzić jeden po drugim, a światła zapalały się w niskich chałupkach. Gdy w chałupach stało się ciemno, a na niebie zapaliły się gwiazdy, miało się wrażenie, że światełka te miast zgasnąć, wystrzeliły ku niebu.
W tym czasie cień wysokiego dachu i rozłożystych drzew padł na głowę pana markiza; potem mrok ustąpił światłu pochodni, kareta zatrzymała się, a wielkie drzwi zamku otwarły się szeroko.
„Czy pan Karol, którego oczekuję, przyjechał już z Anglii?“
„Nie jeszcze, jaśnie panie!“


Rozdział dziewiąty.
Głowa Gorgony.

Był to wielki i ciężki gmach to château pana markiza, z wielkim kamiennym dziedzińcem i dwiema kondygnacjami kamiennych schodów, które schodziły się na kamiennym tarasie, przed główną bramą. Wogóle, była to kamienna historja, z ciężkiemi kamiennemi balustradami, z kamiennemi urnami, z kamiennemi kwiatami, z kamiennemi twarzami ludzi i kamiennemi łbami lwów, patrzącemi w różnych kierunkach. Jakby głowa Gorgony spojrzała nań, gdy go kończono przed dwoma wiekami.
Monsieur le Marquis wysiadł z karety i szerokiemi, niskiemi schodami poprzedzany przez pachołków niosących pochodnie, szedł na górę. Oświetlenie to dostatecznie rozjaśniło mrok, by wzbudzić głośny protest sów, siedzących na wysokim dachu stajni, między drzewami. Cisza była tak wielka, że pochodnie niesione po schodach i trzymane przed