Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mu na piersi, płacząc i szlochając, i wskazując na studnię, gdzie kilka kobiet stało przy nieruchomym strzępie, delikatnie się koło niego krzątając. Milczały jednak, jak milczeli mężczyźni.
„Wiem wszystko, wiem wszystko“, powiedział nowoprzybyły. „Bądź mężny, Gaspardzie! Lepiej dla maleństwa, że umarło, niżby tak żyć miało. Umarło w jednej chwili i nie cierpiało! Czyż mogłoby żyć choć jedną godzinę i nie cierpieć?“
„Prawdziwy z was filozof“, rzekł markiz z uśmiechem. „Jak się nazywacie?“
„Nazywam się Defarge“.
„Zawód?“
„Winiarz, Monsieur le Marquis“.
„Podnieś to sobie, panie filozofie i winiarzu*“, powiedział markiz, rzucając drugą sztukę złota, „i wydaj, na co ci się podoba. Konie! Czy konie w porządku?“
Nie raczywszy spojrzeć drugi raz na tłum, Monsieur le Marquis rozparł się na poduszkach i odjechał z miną gentlemana, który rozbił jakiś zwyczajny przedmiot i zapłacił, bo może zapłacić. Nagle spokój jego został zakłócony: do karety wleciała złota moneta i spadła na dno.
„Stój!“ zawołał markiz. „Stój! Kto to rzucił?“
Spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą stał Defarge, winiarz, lecz tylko nieszczęśliwy ojciec tarzał się tam, bijąc głową o bruk, a obok niego stała wysoka, czarnowłosa niewiasta, robiąca na drutach.
„Psy!“ powiedział markiz spokojnie i z niezmienioną twarzą, a tylko nozdrza drżały mu. „Chętnie stratowałbym was wszystkich na śmierć i zmiótł z tej ziemi! Gdybym wiedział, który to łajdak rzucił monetę, i gdybym mógł go tu mieć, zginąłby pod mojemi kołami!“
Tłum tak był przestraszony, tak długo i boleśnie doświadczał, co może ów pan, mający za sobą Prawo i stojący poza prawem, że nie ruszyła się ani jedna ręka, ani jeden głos ani jedno spojrzenie. Nie drgnął też nikt z mężczyzn. Lecz kobieta, robiąca na drutach, podniosła głowę i spojrzała markizowi w twarz. Uwłaczałoby mu, gdyby był to zauważył. Pogardliwe oczy markiza prześlizgnęły się po niej i po reszcie tych szczurów. Rozparł się wygodnie i zawołał: „Jedź!“
Odjechał, a w ślad za nim zaczęły przejeżdżać inne karety. Minister, Dzierżawca Generalny, Doktór, Prawnik, Duchowny, Wielka Opera, Komedja, cały ten Bal Maskowy nadjechał barwnym orszakiem z turkotem i szumem. Szczury wypełzły z nor, by się przyjrzeć zabawie, i przyglądały się temu przez długie godziny; czasem żołnierze i policjanci stawali miedzy widzami a widowiskiem i tworzyli barjerę, za którą szczury tłoczyły się i przez którą zerkały. Ojciec