Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Zapomniałem o nich, tak się przejąłem pańską wizytą!“ objaśniał monsieur Defarge. „Zostawcie nas samych, chłopcy! Mamy tu coś do zrobienia!“
Wszyscy trzej prześliznęli się milcząc obok nich i zniknęli.
Ponieważ pan Lorry nie zauważył innych drzwi a pan Defarge skierował swe kroki do tych właśnie, pan Lorry, po odejściu tamtych trzech, powiedział gniewnym szeptem:
„Robi pan z pana Manette widowisko?“
„Pokazuję go, jak pan widział, niektórym z moich przyjaciół“
„Czy to dobrze?“
„Ja uważam, że dobrze!“
„I któż są ci niektórzy? W jaki sposób wybiera ich pan?“
„Wybieram tylko moich imienników — Jakób mam na imię — ludzi, którym dobrze jest pokazać coś takiego! Dość! Jest pan Anglikiem! To co innego! Proszę, niech państwo zaczekają tu chwilę!“
Rozkazującym gestem zatrzymał pana Lorry i pannę Manette i zajrzał przez szparę we drzwiach. Potem, podniósłszy głowę, kilka razy zastukał w drzwi — najwidoczniej w tym jedynie celu, by narobić trochę hałasu. Z tą samą intencją trzy czy cztery razy, przekręcił klucz w zamku, zanim go wreszcie otworzył.
Drzwi ustąpiły cicho pod naciskiem jego dłoni. Defarge zajrzał do pokoju i coś szepnął. Odpowiedział mu słaby głos. Wątpliwe, czy wymienili miedzy sobą coś więcej nad pojedyncze sylaby.
Defarge spojrzał przez ramię i dał znak przybyszom by weszli. Pan Lorry otoczył ramieniem kibić panienki i podtrzymywał towarzyszkę, czuł bowiem, że gotowa upaść.
„Aaa.. Interes... zwykły interes!“ przedkładał, z wyrazem twarzy, przeczącym tym słowom. „Proszę wejść! Proszę wejść!“
„Boję się!“ szepnęła drżąc.
„Czego?“
„Mam na myśli jego. Ojca!“
Prawie zrozpaczony stanem panny Manette i zachowaniem się przewodnika, pan Lorry założył sobie na szyję drżące ramię dziewczyny, podniósł ją lekko i wniósł do pokoju. Za progiem postawił ją znów na ziemi, wciąż ją podtrzymując, a ona mocno przyciskała się do niego.
Defarge wyjął klucz z zamku; zamknął drzwi od wewnątrz, znów wyjął klucz i trzymał go w ręku. Wszystko to czynił metodycznie i jak mógł najgłośniej. Wkońcu równym krokiem poszedł w kierunku okna. Tam przystanął i obejrzał się.