ściciela o długich białych włosach i dobrodusznej twarzy.
Patrjarcha chciał mieć w nim twarde narządzie do wyciskania groszy z lokatorów: „Niech płacą, bo ja ci przecież za to płacę, za to ci płacę, żeby ci oni płacili“ powtarzał ten staruszek przy każdem spotkaniu, z coraz kwaśniejszą miną wyrzucając mu zaniedbywanie obowiązków.
Więc Pancks powracał, wybierał po groszu, lecz brzydła mu ta rola coraz bardziej i nie mógł jej pogodzić z przyjaźnią Clennama, życzliwością dla mieszkańców „szczęśliwej chaty“, ani sympatją dla Jana Babtysty. Zbudziły się w nim nowe, zbuntowane jakieś uczucia, i domagały się czego innego, szeptały mu o pracy samodzielnej, pożytecznej dla ogółu ludzi, a nie obłudnej jednostki. Czyż to go nie stać na inną pracę?
Wrzało w nim i burzyło się to wszystko, aż nakoniec wybuchnął wobec świadków, gdy białowłosy patrjarcha z dobrotliwym uśmiechem zjawił się w Rozdartem Sercu, najłaskawiej słuchając próśb biedaków i skarg na dręczyciela.
Pancks powiedział mu wtedy w oczy gorzką prawdę, nazwał go obłudnikiem i porzucił służbę, a kiedy patrjarcha chciał jeszcze pozować, obciął mu kiedyś w złości długie włosy i tak zupełnie zmienił przez to fizjognomję, że rodzona córka poznać go nie mogła. Spadła maska i z poczciwego filantropa zrobił się prosty kołek czy worek do pieniędzy.
— Dzielny chłopak z tego Pancksa — mówił Clennam — wart lepszego zużytkowania. Nieocenionych przymiotów pracownik.
I westchnął, że tej pracy już nie spożytkuje, bo nie ma dla niej pola. I zapewne mieć już nie będzie.
Pewnego razu, gdy jak codzień rano nadsłuchiwał na schodach kroków maleńkiej Dorrit, usłyszał, że ktoś więcej z nią idzie. I rzeczywiście obok uśmiechniętej drobnej twarzyczki Emi ujrzał zadowolone ogorzałe oblicze pana Meagles.
Zacny staruszek objął go serdecznie i ściskał ze wzruszeniem.
— Dawno czekałeś na mnie? prawda? — mówił ze
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/264
Wygląd
Ta strona została przepisana.