Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zajmowało ono przestrzeń dość obszerną, zabudowaną małemi domkami. Otaczało je ciasne, brukowane podwórze. Mało miejsca, mało powietrza, żadnego śladu roślinności. Dłużnicy mieli prawo zajmować pojedyncze liche pokoiki, w których mieścili się zwykle z rodziną, a na ciasnem, brzydkiem podwórzu pełno było dzieci i krzyku.
Na dwadzieścia trzy lata przed powrotem Artura Clennam do Londynu przywieziono do więzienia Marshalsea nowego dłużnika.
Był to człowiek około lat trzydziestu, wytwornie ubrany, o twarzy delikatnej, bladej i nieśmiałej, otoczonej wijącemi się puklami jasnych włosów. Spojrzenie miał niepewne i strwożone, usta drgały mu jakimś nerwowym grymasem, i co chwila nerwowym ruchem podnosił do nich rękę białą, wypieszczoną, ozdobioną kosztownemi pierścionkami według ówczesnej mody.
Nie chciał rozpakować swojego tłumoczka, gdyż był pewien, że uwolnią go nazajutrz, a w najgorszym razie za parę dni, a ponieważ każdy nowy więzień jest pewny uwolnienia w krótkim czasie, odźwierny i dozorca, w jednej osobie, namawiał go do urządzenia się „wygodnie“, nie usiłując jednak rozwiać niemiłych nadziei.
Więzień był niespokojny i co chwila podnosił do ust białą rękę, wyrażając obawę, jak sobie poradzi jego żona, żeby tu trafić.
— Ludzie pokażą drogę — uspokajał go odźwierny.
— Nie wiem — mówił więzień — jakże ona spyta i zaczepi przecież obcego? I jeszcze w takiej kwestji...
— Może przyjechać dorożką.
— Hm, dorożką, nie wiem... ona nie wychodziła sama na ulicę... jakże jej to przyjdzie do głowy...
— To ją ktoś przyprowadzi, brat czy krewny.
— Hm, nie ma brata... Nie ma krewnych... Pewno przyprowadzi dzieci.
— Dzieci? — spytał dozorca. — Będzie więcej! A dużo pan ma dzieci?