Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chciałem was odwiedzić — powtórzył.
— Bardzo nam przyjemnie... gość tak rzadki — mówiła Fanny. — Rozmawialiśmy z Edmundem o śmierci ojca.
— Dziwny zbieg okoliczności — zauważył bankier.
Fanny nie rozumiała, co to znaczy.
— Chciałem was odwiedzie — jeszcze raz powtórzył bankier — przechodziłem tędy... nie będę zabierał wam czasu... Ale... może mi pożyczycie... scyzoryka.
— O — zawołała Fanny — pan Merdle pożycza ode mnie! — roześmiała się i kazała Edmundowi podać sobie perłową neseserkę.
— Wolałbym inny... w ciemniejszej oprawie — mówił, oglądając, pan Merdle.
— Więc szyldkretowy. Podaj, Edmundzie, to ciemne puzderko. Przebaczam, jeśli będzie splamiony atramentem.
— Postaram się, żeby nie był poplamiony — odpowiedział z dziwnym uśmiechem.
Pożegnanie banalne, wizyta skończona. Fanny westchnęła głęboko. Prawda, że Edmund nie był zajmujący, ale ten wielki bankier...
A jednak inni ludzie muszą w nim coś widzieć, każdy mu ufa, powierza majątek, mówią, że ma otrzymać tytuł.
O tem toczyła się właśnie rozmowa na proszonym obiedzie u doktora, który pani Merdle raczyła zaszczycić swą obecnością. Słodkie i pełne nadziei półsłówka tak mile pieściły jej ucho.
Towarzystwo, które dziś stanowiła tak zwana inteligencja mieszczańska, było dość jednolite, zespolone, i obiad przeciągnął się długo. Pozostawszy sam wreszcie, znakomity doktór usiadł w otwartem oknie z książką w ręku. Lubił czytać i miał piękną bibljotekę, starannie uzupełnianą podług gustu.
Było późno, koło północy, służba spała, kiedy usłyszał silne stukanie na dole. Sam zszedł ze świecą i otworzył. Ujrzał przed sobą człowieka bez tużurka i kapelusza, z rękawami koszuli, zawiniętemi po łokcie. Twarz jego wyrażała gwałtowne