Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Istotnie? — zdziwił się Pancks, ogarniając bystrem spojrzeniem Emi, klęczącą na podłodze. — Jednak pani wygląda bardzo dobrze.
— Pan tędy często przechodzi? — zapytała pani Clennam z z suniętemi brwiami.
— Prawie codzień w różnych godzinach.
— Więc powiedz panu Casby, że sobie nie życzę, aby o moje zdrowie dowiadywał się za pańskiem pośrednictwem. Jeśli mię chce odwiedzić, jestem zawsze w domu. Dowidzenia.
Krótkie to pożegnanie popierał ruch ręki, wymownie wskazujący drzwi gościowi. Wobec tego Pancks rzucił spojrzenie na Emi, przegarnął ciemną ręką czarne włosy i skierował się poważnie ku wyjściu.
— Dowidzenia, szanowna pani, ukłony pana Casby i pani Flory.
Pani Clennam z brodą, opartą na ręku, odprowadziła go do drzwi spojrzeniem chmurnem i podejrzliwem, potem przeniosła wzrok na maleńką Dorrit, która podniosła się z klęczek i otrzepywała sukienkę. Oczy ich się spotkały.
— Czy znasz tego człowieka, mała Dorrit? — przemówiła pani Clennam z groźbą w głosie.
— Bardzo mało — odparła Emi. — Od niejakiego czasu spotykam go dość często na ulicy, parę razy przemówił do mnie, to jest wszystko.
— Co mówił?
— Dobrze nie wiem, bo go nie zrozumiałam. Jest dla mnie bardzo dziwny. Ale nie było w tem nic niegrzecznego.
— Dlaczego przychodzi za tobą aż tutaj?
— Tego nie wiem, proszę pani — odparła z zupełną szczerością.
— Ale wiesz, że przychodzi tu dla ciebie?
— Tak mi się zdaje, tylko nie rozumiem poco.
Pani Clennam spuściła głowę i ze spojrzeniem, utkwionem w podłodze, zamyśliła się tak głęboko, jakgdyby zapomniała o obecności Emi.