Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Do mnie jednak pan nie zachodził.
— A nie, nie miałem czasu. Ale dziś przyszedłem: potrzebuję od pana pewnych informacyj.
— Co do warsztatów?
— Nie, to inna sprawa. To moja sprawa. Chodzi o nazwisko Dorrit.
Artur spojrzał zdziwiony.
— Nie rozumiem — rzekł — o co panu chodzi.
— Niech mi pan powie wszystko, co pan wie o tej rodzinie.
— Wie pan, że to cokolwiek dziwne żądanie. I dlaczego pan zwraca się do mnie?
— Może i dziwne — odparł Pancks ze rżeniem — ale to jest interes. Jestem człowiek od interesów. To rzecz moja. Cóżbym na świecie robił, gdybym nie miał interesów?
Artur spojrzał uważnie na tego człowieka, któremu praca wypełniała życie i który gardził wszystkiem, co nie było pracą. Brudny dziwak tylko „interes“ traktował poważnie.
— To mój interes — powtórzył z naciskiem. — Byłem już tu i ówdzie, przyszedłem do pana. Muszę zebrać, co mi potrzebne.
Przegarnął zwichrzone włosy rozstawionemi palcami i zwrócił na Artura badawcze spojrzenie bystrych czarnych oczu.
— Nie chcę się wdzierać w pańskie tajemnice — przemówił wreszcie Artur — pozwolisz pan jednakże, iż zanim odpowiem, zadam panu także pytanie.
— Bah! — zarżał Pancks, podnosząc w górę palec — chcesz pan wiedzieć naturalnie, w jakim celu?
— Tak jest: w jakim celu.
— Mój cel jest dobry. Tyle tylko mogę powiedzieć. Byłbym śmieszny, gdybym mówił dzisiaj więcej. Ale cel jest dobry. Chcę oddać przysługę tej małej osobie, która się nazywa Dorrit. Może pan być zupełnie pewny, że mój cel jest dobry.
— Więc co pan chcesz wiedzieć?
— Wszystko, co panu wiadomo.