Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

glądać po pokoju. Wszystko, jak było przedtem: stare sprzęty, na ścianach zczerniałe obrazy z Pisma Świętego, stary zegar, jak dawniej, uśmiechał się złośliwie, wskazując mu, że spóźni się do szkoły.
Stary człowiek ze świecą znowu stanął we drzwiach.
— Poświecę panu — odezwał się sucho i zaczął wstępować na schody.
Pokój matki Artura był długi i ciemny, podłoga pochyliła się jakoś ukośnie i kominek, na którym płonął mały ogień — płonął od lat piętnastu — kominek ten wpadł jakby w rodzaj zagłębienia. Tuż przy nim stała ciemna i długa kanapa, cokolwiek podobna do trumny i założona twardemi poduszkami. Na niej stara kobieta w czarnym czepcu wdowy, oparta o poręcz, siedziała prosto i sztywno.
Była to pani Clennam.
Artur zbliżył się do niej z pewną nieśmiałością, lekko, prawie w powietrzu dotknął ustami bandaża, który spowijał jej rękę, i na milczący znak skinieniem oczu usiadł naprzeciwko po drugiej stronie stolika.
Na twarzy starej kobiety nie malowało się żadne wzruszenie.
— Wszystko tutaj, jak było — odezwał się Artur, obejmując ciemną komnatę spojrzeniem — tylko twe czynne życie zmieniło się, matko.
— Taka wola Boża — odparła mu sucho. — Reumatyzm odjął mi nogi i nie wychodzę z pokoju. Od wielu już lat, Efri? — zwróciła się przez ramię poza siebie.
— Dwanaście lat na Boże Narodzenie się skończyło — odparł z ciemnej głębi pokoju głos drżący i stłumiony.
— To ty, Efri? — zawołał Artur z lekkim odcieniem radości, zwracając się w tę stronę.
— Jestem, panie Arturze — powtórzył ten sam głos, jakby zdradzając wzruszenie, i z ciemności wysunęła się zgarbiona postać o zalęknionej twarzy i niespokojnym wzroku. Znalazłszy się w obrębie światła, posłała Arturowi ręką pocałunek i cofnęła się znowu.