Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —

Mężczyzna, którego był potrącił, ogorzały, silny wieśniak, o szpakowatych włosach i zaroście, patrzył nań przez chwilę, jak gdyby go podejrzywał o żart. Przekonawszy się jednak, że tamten mówi całkiem poważnie, odparł: Nie, przyjacielu, nie zrobiłeś mi nic złego.
— Ani dziecku? — spytał Trotty.
— Ani dziecku — odparł wieśniak.
— Serdecznie wam dziękuję.
Mówiąc to przeniósł wzrok na dziewczynkę, śpiącą mu na ręku, i osłoniwszy jej twarzyczkę końcem wytartego szala, który nosił dokoła szyi, poszedł dalej.
Ton, jakim powiedział: „Dziękuję wam serdecznie“, wzruszył Toba do głębi. Był taki zmęczony i wyczerpany i brudny od długiego chodzenia i miał minę człowieka tak opuszczonego i obcego, że pociechą mu było, że mógł komuś dziękować, choćby za tak mało. Toby gonił go spojrzeniem, gdy się tak z trudem wlókł dalej ulicą, niosąc dziewczynkę, która mu rączką oplatała szyję.
Trotty ślepy dla reszty ulicy, utkwił spojrzenie w tej jednej postaci w rozdartych butach, — będących co najwyżej cienem, czy widmem butów — w kamaszach z ordynarnej skóry, w grubym kabacie