Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 21 —

znów za mało ostry. A kiszki też nie są. Teraz ci już powiem, co jest: kruszki!
— Nie, nie kruszki! serdecznie się śmiała Małgosia. — Nie, nie zgadłeś!
— Och, co ja też mówię! rzekł Toby, przybierając nagle postawę możliwie najbardziej prostopadłą. — Wnet już nie będę wiedział, jak się sam nazywam. Przecież to flaki!
Tak było istotnie, a Małgosia promieniejąc radością, zapewniała go, iż za pół minuty przyzna, że nigdy w życiu nie jadł lepszych flaków.
— A teraz — mówiła Małgosia, żywo zajmując się koszem — zaraz już nakryję, tatku! bo flaczki przyniosłam w misce, a miskę obwiązałam chustą; a skoro raz chcę być tak dumną użyć jej jako obrusa, to żadna ustawa nie może mi tego zabronić; nieprawdaż, tatku?
— Chyba nie, moje dziecko — odparł Toby; — jakkolwiek oni tam co chwila z coraz to inną występują ustawą.
— A pamiętasz, tatku, co ci niedawno odczytałam z gazety, o tym sędziu, który powiedział, że my, biedacy, powinniśmy znać wszystkie ustawy. Ha, ha, to niezłe! Wielki Boże, za jak mądrych oni nas uważają!