Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To mówiąc, objęła głowę swą rękami z takim wyrazem przerażenia, że młody człowiek zdrętwiał. Zawsze pamiętał ten głos i oczy, które go wstrzymały, gdy mówił o ojcu...
Florcia opowiedziała jemu i kapitanowi, jak i dla czego uciekła z domu ojca. „Gdyby każda łza goryczy — myślał Walter — wylana przy tej opowieści, padła na tego, kogo nie nazwała po imieniu, lepiej by dlań było, niźli utracić taką potężną miłość“. Kapitan zaś, oszołomiony ostatecznie, wyraził swe zdumienie w ten sposób, że rozdziawił usta i zmiął zgoła niedelikatnie swój glansowany kapelusz.
— Na lewo zwrot, dzieci! — ozwał się nareszcie. — Basta! Idź sobie, Walterze, do swej kajuty, a panią zostaw mej opiece.
Walter ujął w obie dłonie rączkę, podniósł ją do ust i ucałował. Wiedział teraz, że była naprawdę bezdomną sierotą; ale miliony nie uczyniłyby jej dostojniejszą w jego oczach. Z tem wszystkiem panna Florentyna Dombi na wyżynie dawnego bogactwa wydawała mu się dostojniejszą, niźli teraz w obecnem położeniu.
Kapitan zaś, nie napastowany podobnemi myślami, odprowadził Florcię do jej pokoju i czatował u drzwi, dopóki się nie położyła, potem zaś nie mógł się oprzeć pokusie, żeby w szczelinę zamku nie zawołać: „Utonął Walter, nieprawdaż, utonął?“