Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pracę, ale ster i maszty połamały się, majtków wyrzucił wicher w morze: cała załoga zginęła, okręt potrzaskał się w druzgi i nigdy już darń nie okryje mogił ludzi, zapadłych w topiel.
— Nie wszyscy zginęli! — zawołała Florcia — ktoś ocalał! Któż to?
— Na pokładzie okrętu — ciągnął kapitan, powstawszy i energicznie gestykulując — był młodzian, piękny młodzian, który od dzieciństwa lubił czytać i rozmawiać o bohaterskich czynach podróżników. Przypomniał sobie w chwili katastrofy te czyny i podczas gdy wilki morskie potraciły nadzieję i przytomność, on pozostał spokojny i pewny siebie.
— I on ocalał! — zawołała Florcia. — Ocalał? Mów pan, mówże!
— Ten dzielny młodzian... Ale patrz pani na mnie! Nie zaglądaj tam. Długo młodzian ów pracował na równi z innymi; wszyscy słuchali go niby admirała, bo sam jeden nie bał się i nie skarżył. Wreszcie nastała chwila, że nie było można pracować i oto oni — to znaczy młodzian, pomocnik kapitana i jeszcze jeden majtek — zostali przy życiu z całej załogi, przywiązali się do złomku okrętowego i oddali się na wolę fali...
— Ocaleli! — zawołała Florcia.
— Dni i noce miotały ich wody bezkresne, nakoniec... ach, nie spoglądajże tam, mój