Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z otwartym pyskiem i wyciągniętym ozorem skacze ku niej, szczekając radośnie.
— O, Dyogenesie — wierny mój psie! Jak trafiłeś? Jakżem cię mogła zostawić, ciebie, któryś mnie nigdy nie opuścił!
Z tym wiernym towarzyszem Florcia szła śmielej do City.
Oto nareszcie sklep małego miczmana. Florcia przebiegła ulicę i stanęła na progu jadalni.
Kapitan stał przed kominkiem i gotował kakao. Słysząc kroki, odwrócił się. Florcia uczyniła ruch ręką i padła na podłogę.
Zbladłszy więcej niż Florcia, kapitan podniósł dziewczynkę jak dziecko i ułożył na sofie; porwał karafkę i sprysnął twarz wodą. Brwi omdlałej drgnęły, wargi się poruszyły i przytomność wróciła.
— Kapitan Kuttl — były jej pierwsze słowa.
— Tak, moja pociecho, to ja, kapitan Kuttl, żeglarz. Niechaj będzie błogosławiony Bóg ojców naszych teraz, zawsze i na wieki wieków.
— Czy tu wuj Waltera?
— Tu, moja pociecho... To jest, jego już dawno, oj, jak dawno niema.
— Więc pan tu mieszka?
— Właśnie.