Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nogi jej drgnęły i byłaby runęła, gdyby jej Karker nie podtrzymał. To nienawistne dotknięcie otrzeźwiło ją. Odtrąciła go i wskazując drzwi ręką, rzekła:
— Proszę, opuść mnie pan. Nie mów nic więcej.
— Bóg wie, jakie skutki wynikłyby stąd, gdybyś się pani wczas o tem nie dowiedziała. Panna Dombi teraz zmartwiona utratą swej starej sługi; ale to nic w porównaniu do tych skutków.
— Proszę pana wyjść.
— Wiedziałem, jak pani bardzo kochasz pannę Dombi. Dobrze, że nie słyszy rozmowy, niweczącej przyszłe jej nadzieje.
— Pozostawisz mnie pan samą, czy nie?
— Codzień będę przychodził do pana Dombi w czasie jego choroby. Pozwól mi pani widzieć się z nią i usłyszeć odpowiedź co do ostatniej sprawy.
— Dowiesz się pan o niej, ale nie teraz.
— Rozumie się. Będę zjawiał się u pani, jako mąż zaufania, gotowy jąć się środków odwrócenia grożącej biedy.
— Dobrze, dobrze. Ale idźże pan już sobie.
Karker cofał się ku drzwiom, lecz wrócił, stanął przed Edytą i rzekł:
— Teraz, spodziewam się, darowała mi pani winę. Czy mogę ucałować na pożegnanie jej rękę?