Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakże się miewa pański chory? — spytała.
— Lepiej. O wiele lepiej. Właśnie wracam od niego.
Pochyliła głowę i szła na górę. Karker stanął u schodów i pytał:
— Czy wolno mi prosić panią o chwilę rozmowy?
— Teraz nie czas. Zmęczona jestem i chcę pozostać sama. Czy rzecz nagląca?
— Bardzo. Sprawa nie cierpi zwłoki.
Lokaj wiódł ich do sali, zapalił świece i znikł. Edyta siadła przy kominku. Karker z kapeluszem w ręce stanął przed nią.
— Zanim pan zaczniesz mówić, pragnę, byś mię wysłuchał.
— Słyszeć od pani cokolwiek, choćby wyrzuty, to honor dla wiernego sługi.
— Jeżeli pana przysłał do mnie ten człowiek, któregoś pan przed minutą opuścił, to mogę pana zwolnić od trudu wypełniania jego poleceń. Nie będę słuchała. Zresztą niepotrzebnie pana o to pytam. Jam na to była przygotowana.
— Czuję się nieszczęśliwym, że wbrew swej woli muszę spełnić nakaz. Ale to tylko jedna sprawa. Jest i druga.
— Jakże pan będziesz śmiał mówić mi o obowiązkach mych względem męża? Jak śmiałbyś pan po raz setny powtarzać mi