Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i jak to brała do serca; a nigdy, anioł łagodności, nie sarknęła ani myślą, ani słowem, ani uczynkiem, przeciwnie kocha niektórych łudzi z całym zapałem tkliwego serca, uwielbia ich i chyli czoła przed nimi, choć milczą i chmurzą brwi — ci niektórzy ludzie.
Radabym wiedzieć, czy nie mają języka? Czy nie pnie drewniane? Wszakże panna Florcia — to nie bałwochwalczym.
— Hej! Jest tam kto? zawołał pan Dombi z całej siły. — Gdzie przepadła klucznica? Hej, jest tam kto?
— Wczoraj bardzo późno rozstałam się z panną Florcią — ciągnęła Zuzanna nieubłaganie — nie chciała pójść spać, bo pan chory i dlatego tylko z troski bolało jej serce. Przecieżem nie paw, który ma na ogonie tuziny bystrych oczu, ale za pozwoleniem pańskiem — nie jestem też i kretem bez oczu. Czekałam w swym pokoju myśląc, że znudzi się i mnie zawoła. Patrzę, a ona biedactwo po cichutku schodzi i na palcach skrada się do tego pokoju, jak gdyby za pozwoleniem pańskiem — dobra córka nie miała prawa odwiedzić chorego ojca! Jak gdyby za to mieli ją sądzić, jak występną!
A potem znowu biedactwo lękliwie po schodach udało się do sali i tam się rozpłakała, ale to tak, że mi się serce krajało z żalu.