Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zresztą mam prawie nadzieję, że będzie o mnie wspominał. Im więcej kocha Florcię, tem mniej mnie nienawidzi. Wówczas to i ja będę żałowała. Zastanawiając się nad przyczynami, jakie przywiodły go do tego stanu, w jakim był, popróbuję darować mu jego udział w mojej sromocie. Niechaj wówczas i on przebaczy swej nieszczęśliwej żonie.
— O mamo droga, jak miło mi słyszeć te słowa nawet wśród tak smutnych okoliczności!
— Dziwnie brzmią nawet dla moich uszu — rzekła Edyta — ale choćbym była tak nędzną istotą, za jaką ma prawo mnie uważać, to ja swoją drogą miałabym prawo je wypowiedzieć, skoro dowiedziałam się, że jesteś dla niego istotą ukochaną. Niech wie, że pod warunkiem miłości ojcowskiej gotowa jestem myśleć o nim wyrozumiale, bez ukrytej złości w sercu. Oto są ostatnie słowa, jakie mu ślę. Teraz żegnaj mi, moje życie!
Mocno uścisnęła ją, wydobywając z duszy najgłębsze uczucia miłości.
— To ucałowanie dla twego dziecięcia. Te uściski zamiast błogosławieństwa na głowę mej ukochanej Florci. Żegnaj mi, najdroższa!
— Do widzenia się.
— Nigdy, nigdy! Zaledwie przestąpisz próg tej ponurej komnaty, myśl, żeś mię pozostawiła w grobie. Ale kocham cię, aniele nie-