Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czułe wspomnienia. Obie się zarumieniły, obie nieruchome i milczące spoglądały ku sobie po przez otchłań wydarzeń minionego życia.
Florcia pierwsza oprzytomniała. Łzy zwilżyły jej powieki i rzekła z głębi uczucia:
— Mamo, droga mamo! Czemu się tak spotykamy? Czemu zawsze byłaś tak dobrą dla mnie, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało tego spotkania?
Edyta stała bez ruchu i bez słów. Oczy jej tylko wpijały się w postać Florci.
— Nie śmiem myśleć o tem — ciągnęła Florcia — dopiero co odeszłam od łoża boleści ojca. Nie rozłączamy się teraz i nigdy nie rozstaniemy. Jeżeli chcesz, mamo, abym go prosiła o przebaczenie, będę prosiła i prawie pewna jestem, że nie odmówi prośbie swej córki. Bóg da ukojenie twej znękanej duszy!
Edyta nic nie odrzekła.
— Walter... Jam zamężna, mam dziecię, Walter przed bramą, przyjechałam z nim. Powiem mężowi, że się zmieniłaś i Walter razem ze mną wstawi się u tatusia. Chcesz, mamo, abym to zrobiła?
Edyta, nieruchoma jak posąg, przerwała milczenie przytłumionym, lecz wyraźnym głosem.
— Plama na nazwisku pani, plama na nazwisku pańskiego męża, pańskiego dziecięcia! Czyż to ktokolwiek przebaczy, Florentyno?