Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niech będzie, jak ma być. Lepiej dla pani i dla mnie.
Czy to ta sama kobieta, która niegdyś wyzywała na bój los i jego zmory? Złość, zemsta, rozszalenie — żegnajcie swą ofiarę.
— Ile to czasu minęło od chwili, kiedy pani mówiłam o urządzonym przezemnie pościgu?
— Z górą rok.
— Rok z górą. I miesiące już przeszły odtąd, jak mię pani ulokowała w tym domu?
— Tak.
— Umieściła mię tu pani przemocą swej dobroci i miłosierdzia! Pani szlachetne namowy, pani anielskie uczynki zrobiły mię znowu człowiekiem.
Henryka pochyliła się nad nią i starała się uspokoić. Niedługo Alicya zażądała, aby wezwano matkę.
— Matko, powiedz jej, co ty wiesz.
— Dzisiaj, mój łabędziu?
— Tak, matko, dzisiaj.
— Córuchno moja, gołąbku... Córka moja — zwróciła się do Henryki — wkrótce wyzdrowieje, wstanie i zawstydzi je wszystkie swemi cudnemi oczami... Wstanie, mówię, ot co! I zawstydzi. Odepchnęli moją córkę, wyrzucili, zamęczyli; ale ma ona rodzinę, och i jaką rodzinę! Mogłaby się nią pysznić, gdyby chciała! Po-