Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Salomon starannie składa i chowa do kieszeni list ten.
— Nie będziemy jeszcze pili ostatniej butelki starej madery, przyjacielu mój Nedzie. — Nie czas.
— Nie czas — powtarza kapitan. — Tak, nie czas jeszcze.
Pan Tuts i Zuzanna to samo myślą. W głębokiem milczeniu siadają za stołem i piją młodem winem szczęście nowożeńców. Ostatnia butelka starej madery pozostaje w kącie piwnicy, pod osłoną pajęczyn i pyłu...
Minęło kilka dni. Wspaniały okręt rozpuścił białe skrzydła i przy wietrze pomyślnym żegluje w roztoczy oceanu. Angielscy majtkowie z podziwem patrzą na pokładzie w postać śliczną i wdzięczną, którą uważają za rękojmię pomyślnej żeglugi. To — Florcia.
Noc. Walter i Florcia siedzą na pokładzie sami, śledząc strugę światła, rozpostartą na fali pomiędzy nimi a ziemią. Lecz oto w oczach jej łzy. Kładzie główkę swą na jego piersi i ręką otacza jego szyję.
— Walterze, ukochany, jam tak szczęśliwa!
Mąż tuli ją ku sercu i oboje spokojni na szerokiem morzu, a okręt raźno płynie wszystkimi żaglami.
— Ile razy przyglądam się morzu i wsłuchuję się w jego szumiące fale, stają w myśli mej dni minione i marzę...