Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu pan Tuts zarumienił się i zadowolony ze siebie — uśmiechnął się figlarnie.
Mistrz instrumentów żeglarskich zajął miejsce pomiędzy Walterem i Florcią i skinąwszy ku Polli, odrzekł kapitanowi:
— Nedzie Kuttl, mój przyjacielu, słyszałem wprawdzie cokolwiek o tutejszych spraw obrotach od miłej mej towarzyszki — jakie u niej dobre, poczciwe oczy...
— Słuchajcie! — huczał kapitan najpoważniej — kobieta cały ród ludzki na pokusy naraża! Przypomnij dzieje starego zakonu — zwrócił się do Tutsa.
— Postaram się, kapitanie Hils. Bardzo panu dziękuję.
— Słyszałem od niej wprawdzie cokolwiek o tutejszych przemianach; są one atoli tak wielkie i niespodziane, a jam tak szczęśliw z oglądania swego kuzyna i... spojrzał na Florcię, która spuściła oczy — że ja dziś nie jestem zdolny do mówienia. Ale dla czegoś ty, miły Nedzie, nie pisał do mnie? Zdumienie wyraziło się w rysach kapitana.
— Nie pisał? — powtórzył kapitan — nie pisał, Solu?
— No tak. Dla czegoby ci nie było napisać do Barbados naprzykład albo do Jamajki lub do Demerary? Wszak cię o to prosiłem.