Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

reszty ludzi nie odróżni. Ponieważ wyjeżdżamy tegoż dnia, czy nie byłbyś łaskaw rano, zanim udamy się do świątyni, pójść ze mną do pewnego domu? Byłbyś tak dobry?
Walter doskonale zrozumiał myśl swej ukochanej i wolę jej stwierdził pocałunkiem. I była uszczęśliwiona Florentyna w godzinach tego cichego, spokojnego, uroczystego wieczoru.
Prędko mknęły dni jeden za drugim i nastał wreszcie ostatni wieczór przed ślubem. Zebrało się gronko pod drewnianym miczmanem i zajęło wszystkie pokoje, bo w domu nie było innych mieszkańców i miczman sam władał we wszystkich lokalach. Spokój i powaga, lecz i radość wewnętrzna tworzyły nastrój grona. Florcia siedziała obok Waltera i kończyła wyszywać dar swój ślubny dla Kuttla, Tuts grał z kapitanem w pikietę pod kierunkiem Zuzanny, Dyogenes słuchał uważnie i chwilami zaczynał jakoś osobliwie naszczekiwać; umilkał jednak, jakoby sam wstydził się swej podejrzliwości.
— Ciszej, ciszej — uspokajał go kapitan. — Co ci to? Tyś jakoś, przyjacielu, nie w humorze.
Kręcił ogonem, lecz znowu za chwilę strzygł uszami z jakiemś dwuznacznem naszczekiwaniem.
— Sądzę, że twe podejrzenia dotyczą pani Ryczards. Ale jeśliś rozsądny, za jakiego cię