Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aniołku mój, wiem wszystko, co było i co będzie. Niedobrze mi się od tego robi.
— Zuzanno, miła, poczciwa Zuzanno! Więc znalazł cię pan Tuts? Muszę mu za to podziękować.
Tuts był właśnie na dole. Gdy się zjawił, Florcia podała mu obie ręce.
— Panno Dombi — zaczął Tuts — stanąć znowu przed tobą...jestem... mając pozwolenie... co się tyczy zdrowia pani... to jest...stanowczo nie wiem, co mówię... ale to nic, panno Dombi... naprawdę to nic.
— Tak wiele mi dobrego zrobiłeś, że brak mi słów dla wyrażenia ci całej mej życzliwości...
— Gdyby pani przy swym anielskim charakterze chciała mnie przekląć, toby mi od tych przekleństw nie było ciężej, niż od tych niezasłużonych słów wdzięczności. Ale to właściwie nic... i nie o to chodzi...
Tuts prosił, żeby mógł odwiedzać drewnianego miczmana. Czy to będzie może niemiłe Florci?
— Panie Tuts, jesteś mym dawnym — i najwierniejszym przyjacielem. Jakże możesz pomyśleć, żeby mi niemiło było widzieć cię w tym domu? Będzie mi to zawsze przyjemnie.
Tuts jeszcze raz się pożegnał i poszedł na dół, gdzie spotkał kapitana Kuttla.