Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, tak! Czy nie myślisz przemocą mnie zatrzymać?
— Postaram się, kochanie.
— Uczyń tylko krok, a rozstaniesz się z tym światem.
— A co powiesz, jeżeli wrócę do Londynu i wezmę się poprostu za swe obowiązki. To możliwe, pani Dombi.
— Czyń, co wolisz, lecz ja nie zmienię swych planów. Moja cześć i dobre imię przepadły. Poniosę do grobu hańbę, którą mię świat obrzuci. Ani słowa nie powiem na swą obronę. Hańbę tę dzielimy i nic ciebie nie ocali, panie Karkerze!
Chciałby ją był unicestwić, lecz nie śmiał się zbliżyć.
— Na pożegnanie przyjmij pan radę. Bądź pan ostrożny i czuwaj dobrze. Zdradzono cię, jak wogóle czynią ze zdrajcami. Dano znać, komu trzeba, żeś pan tu. Dziś wieczorem widziałam na ulicy pana Dombi. Jechał karetą.
— Kłamiesz, niegodziwa! — zawołał Karker.
W tej chwili na korytarzu rozległ się przenikliwy dźwięk dzwonu. Karkerowi wydało się, że Edyta jest czarodziejką, na której skinienie się to dzieje. Zbladł.
— Czy słyszysz?...
Zdawało mu się, że ona chce iść i zasłonił sobą drzwi; ale w tej chwili Edyta w innym kierunku przeszła do sypialni i drzwi za