Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję pani. Tylko proszę się z nim delikatnie obchodzić. Wszystko zrozumie, choć byś go ledwie pogłaskała.
— Niby to już taki sprytny.
— Ale tak, okpi i naciągnie samego szatana.
Stara chytrze podsunęła mu krzesło i rzekła:
— Więc jesteś bez służby?
— Nie to, nie to, tylko cicho.
— Albo co? Czy dużo ci zapłacił?
— Papużko moja, papużko! — udawał Tokarz.
Zajęty papugą na szczęście nie widział groźnych min i dzikiego spojrzenia starej.
— Czemu to nie zabrał ciebie ze sobą, Robie? — spytała z przymileniem, pod którem krył się wzbierający gniew. — Pan twój — mówię — dla czego ciebie ze sobą nie wziął?
Rob, zajęty papugą, nie odpowiadał.
— Powtarzam, dla czego też nie wziął ciebie pan twój ze sobą?
— Papużko! głupi ptaku!
Stara uczyniła ruch, jakby miała pazury swe wpić we wzburzone włosy Roba, lecz zmogła gniew swój i powtórzyła pytanie po raz czwarty.
— Odczep się, babko Braun.
A babka Braun w mgnieniu oka zapuściła pazury prawej ręki w jego grzywę, chwyciła