Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i czemu tak długo nie wołają go na herbatę?
Kiedy wreszcie podziwienie dosięgło ostatnich granic, stanęła przed nim Florcia.
— Tyś to, moja pociecho! Rozmowa z Walterem trwała długo, nawet rzecby można — bardzo długo!
Florcia porwała rączką za jeden z wielkich guzików jego kaftana i patrząc mu pilnie w oczy, rzekła:
— Drogi kapitanie, mam ci coś powiedzieć, jeżeli pozwolisz.
— Kapitan z brawurą podniósł głowę, gracko odsunął krzesło, odstąpił na krok, żeby dokładniej widzieć twarz Florci i zawołał:
— Jak to? Rozkoszy serca mego! Czyżby naprawdę?
— Tak! rzekła Florcia.
— Wal! Mężem twoim! Czy tak? — ryknął kapitan, rzucając swój kapelusz do sufitu.
— Tak! — mówiła z uśmiechem i łzami Florcia.
Kapitan ją ucałował, wziął za rękę i powiódł na górę. Twarz mu pałała jak ogień.
— A co, mój miły Walu, a co? Nie chciało się być braciszkiem, kochaneczku! Tak to! Niema co mówić — mamy rozumek nielada!