Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Entuzyazm krasomówczy pani Skiuten dziwnie nie godził się z jej zwiędłymi wdziękami, ale większy był kontrast pomiędzy jej wiekiem a strojem: łat miała około siemdziesięciu, ubrana zaś była jak dwudziestoletnia piękność. Jej poza w fotelu wiecznie była taka sama, jaką wyobraził lat temu piędziesiąt pewien malarz na portrecie, podpisawszy imię Kleopatry: siedziała w powozie, a spółcześni krytycy w istocie znajdowali podobieństwo do królowej Egiptu. Pani Skiuten uchodziła wówczas za sławną piękność i modni dandysi, pijąc na cześć jej toasty, rzucali puhary ponad głowy ku sufitowi. Piękność znikła i powóz znikł, lecz ona przechowała dawną pozę i dlatego to kazała się wozić w fotelu na kółkach, boć mogła śmiało chodzić pieszo.
— Pan Dombi, spodziewam się, ubóstwia naturę — rzekła, poprawiając broszkę brylantową.
— Szanowny mój przyjaciel, rozumie się, po kryjomu oddaje hołdy pięknu przyrody, ale człowiek, który pozycyą swą wznosi się ponad innych w największem z miast świata...
— Wszystkim znane wielkie znaczenie pana Dombi — rzekła pani Skiuten. Pan Dombi uznał celność komplementu lekkiem pochyleniem głoy. Młoda dama podniosła nań oczy i spotkała wzrok jego.
— Pani tu mieszka? — zwrócił się Dombi do niej z zapytaniem.