Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dzień szedł za dniem, a stary Sol z kapitanem siedząc w bawialni, płynęli za młodym podróżnikiem po mapie morza, leżącej przed nimi na okrągłym stole. Nocami samotny starzec lazł na strych, gdzie wicher czasem hulał, patrzył na gwiazdy i słuchał wiatru, długo czatując jak majtek strażniczy na okręcie.


XX. Pan Dombi i major Bagstok podróżują.

— Starowina Józio nigdy się nie rozczulał, panie Dombi. To nie w jego naturze. Jednak i w tej żelaznej piersi mieści się uczucie, pozwól mu się tylko rozigrać... Ale w tem rzecz, że on to uznaje za słabostkę, słabostkom zaś nigdy nie podlegał.
Tak się wywnętrzał major, witając pana Dombi na Książęcej łące, podczas gdy ten wchodził do mieszkania. Pan Dombi przybył do majora na śniadanie z zamiarem udania się z nim w podróż. Poranek ten był istną katorgą dla murzyna. Bieda jego zaczęła się od przygotowania gorących pasztecików, a gdy sprawa doszła do jaj na miękko, życie jego stało się nieznośną męką.
— Stary wojak da sobie radę z uczuciami — niema o tem mowy; ale żal mi pana, żal, powtarzam, panie Dombi.