Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niepokaźne stworzenie dzięki wspomnieniom dla Florci było drogie, tak drogie, że w nadmiarze uczucia chwyciła i ucałowała rękę Tutsa, wdzięczna mu całem sercem. Uwolniony z więzienia ochoczo wpadł Dyogenes na schody i do pokoju i zaczął myszkować śród mebli, obwijając łańcuch dookoła nóżek krzeseł, aż się zaplątał i musiał stanąć. Wtedy wytrzeszczył ślepie i zaczął szczekać na Tutsa, a wnet jeszcze srożej na Taulinsona, mniemając widać, że to ten sam wróg, na którego przez całe życie szczekał z za węgła. Florcia bawiła się tymi figlami i pies zdobył w zupełności jej względy.
Pan Tuts, bardzo ucieszony sukcesem swego daru, pożegnał się nareszcie i wyszedł.
— Pójdź tu, Daj, pójdź! Zaznajom się z twą nową panią. Będziemy się lubili, nieprawda, Daj? — mówiła Florcia, gładząc łeb kosmaty.
Dyogenes, ponury i surowy, jakgdyby łza, spadła nań, wniknęła aż w głąb jego psiego serca, nadstawił swój nos i zapewnił o swej wierności.
Natychmiast przyrządzono mu wspaniałą ucztę w kącie pokoju; zjadł ją z wielkim smakiem, a potem zbliżył się do okna, gdzie siedziała Florcia, stanął na tylne łapy, położył przednie na ramiona Florci, liznął jej ręce, przytulił swój ogromny łeb do jej serca, pokręcił ogonem, nareszcie zwinął się u stóp jej w kłębek i zapadł w słodki sen.