Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na przyjęcie słów pociechy. Nie wiedział i nie dowiadywał się pan Dombi, jak żyje i co porabia córka.
W całym domu nikt nie domyślał się cierpień dziecka. Drzwi gabinetu zamknięte, pan Dombi nie dawał znaku życia. Parę razy wychodził i opowiadano, że ma jechać na wieś. Tymczasem zaś może nawet zapomniał o córce.
Raz, w tydzień po pogrzebie, Florcia siedziała przy robocie, gdy wpadła Zuzanna i śmiejąc się zawołała:
— Gość, panno Florciu, gość!
— Gość? Do mnie, Zuzanno?
— Do panienki.
— Cóż to za gość?
— Pan Tuts.
Uśmiech na ustach Florci znikł i w oczach zabłysły łzy.
— Zupełnie jak ja — mówiła Zuzanna, ocierając łzy fartuszkiem. — Kiedy ten półwaryat wszedł do przedpokoju, zaczęłam się śmiać, a potem na płacz mi się zebrało.
Tymczasem Tuts wszedł do pokoju.
— Witam cię, panno Dombi, witam! Jak zdrowie pani? Jam zdrów, chwała Bogu, dziękuję, a pani jak się miewa?
Pan Tuts, najlepsza istota pod słońcem, zawczasu nie bez wysiłku obmyślił ten wstęp, żeby uspokoić Florcię i siebie. Lecz zaledwie