Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Długo pamiętał spojrzenie, jakiem obdarzyła go, gdy skończył. Nareszcie nie bez wewnętrznej walki rzekła:
— Dobrze! Uważaj pan tę sprawę za zazałatwioną i nie wspominaj o niej więcej.
Złożył głęboki ukłon i wyszedł. Witers spotkał go na schodach i stanął, uderzony lśniącą białością zębów i promiennym uśmiechem; przechodnie brali go za dentystę, wystawiającego na pokaz zęby. Ci sami przechodnie wzięli Edytę, we własnej karecie jadącą z wizytami, za znakomitą ledi, szczęśliwą i bogatą i piękną. Nie widzieli jej na chwilę przedtem w jej pokoju, nie słyszeli, jakim głosem wołała: „O Florentyno, Florentyno!“
Pani Skiuten leżała na kanapie i piła czekoladę. Ani słowa nie słyszała z tej rozmowy prócz wyrazu „sprawa“. Pod wieczór pani Dombi oczekiwała jej z pół godziny w garderobie przed wyjazdem, pan Dombi przechadzał się niecierpliwie, gdy wtem wbiegła pokojowa Flowers blada i zawołała:
— Przepraszam, nie wiem, coś się stało pani.
Edyta pospieszyła do matki. Kleopatra strojna, w brylantach, w sukni z krótkiemi rękawkami, naperfumowana, ze sztucznemi lokami i zębami, siedziała nieruchomo; nie udało się jej oszukać paraliżu; uznał ją za swą własność i poraził przed zwierciadłem.