Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uczuciem. Siadła w milczeniu na krześle i prędkim ruchem strąciła z nogi podarty trzewik, z którego posypał się gruz i glina.
Z nogi sączyły się krople krwi. Henryka krzyknęła!
— Noga stłuczona. Cóż to za bieda? I co pani do poranionej nogi u takiej jak ja kobiety?
— Proszę obmyć i obwiązać nogę. Oto ciepła woda i płótno.
Kobieta kurczowo pochwyciła rękę Henryki, zasłoniła nią swe oczy i zalała się łzami. Pierś jej podnosiła się, oczy pałały gorączkowym blaskiem i we wszystkiem znać było wzburzenie. Oczyściła, owinęła nogę. Potem Henryka podała jej resztkę swego śniadania i zaproponowała, aby się rozgrzała i wysuszyła u kominka zmoczone ubranie. I znów obojętnie usiadła kobieta przy ogniu. Wtem zwróciła się do Henryki.
— Założę się, że pani teraz myślisz, iż niegdyś byłam wcale ładna.
Spójrz pani na mnie.
Dzikim ruchem wzburzyła obu rękami włosy i odrzuciła je w tył, jak gdyby w rękach miała garść wężów.
— Jesteś obca w tej stronie?
— Obca? Tak, od lat dziesięciu lub dwunastu. Niema tam kalendarzy, gdzie byłam. Dużo wody od tego czasu upłynęło. Wcale nie poznaję tych stron.