Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zginął od nieprzyjaznego wiatru, który weń dął w tych biurach? Fi, prześpij się pan dobrze i łyknij wody sodowej: to najlepszy środek na niepokój pański.
— Miły panie — mówił kapitan zwolna — jeżeli przyjemne ci są te żarty, toś pan wcale nie taki dżentlmen, za jakiego cię miałem. Ale nie o to chodzi. Bezpośrednio przed ową nieszczęsną podróżą zwierzał mi się Walter, że wysyłają go wcale nie dla jego dobra ani dla karyery. Sądziłem, że się myli i uspokajałem go. Ażeby się atoli samemu przekonać, byłem tu w nieobecności pańskiego admirała. Teraz, gdy wszystko się skończyło, przychodzę ponownie, aby się ostatecznie upewnić, czym się nie mylił. Dobrze i uczciwie czyniłem, nie odsłaniając obaw Waltera przed jego wujem? Czy naprawdę zesłanie młodzieńca do Barbados miało być pomyślnym wiatrem w jego żagle? Odpowiedz, panie Karker, usilnie proszę cię — odpowiedz.
— Kapitanie Kuttl — mam pana prosić o pewną uprzejmość.
— O jaką, panie Karker?
— Muszę pana prosić, abyś się pan stąd wyniósł precz i pozostawił mnie w spokoju. Precz, dokąd ci się podoba z niedorzeczną gadaniną.
Wszystkie zmarszczki na czole kapitana pobielały od podziwu i oburzenia. Nawet czer-