Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zastanawiać się nad tem, dlaczego pragnie mieszkać przy nich. Narzeczonej dotąd nie widziałam, lecz z portretu miarkując — piękność w całem słowa znaczeniu. Imię Edyta także ładne. Sprawi ci to przyjemność, gdy się dowiesz, że wesele odbędzie się w tych dniach.
Zamiast odpowiedzi panna Toks wodziła obłędnem okiem po pokoju, gdy nagle drzwi się otworzyły. W tej chwili panna Toks roześmiała się i bez wszelkich wyjaśnień rzuciła się w ramiona wchodzącej osoby. Wielki zaszczyt trzymania w objęciu uroczej panny omdlałej przypadł murzynowi, który miał z polecenia majora zasięgnąć wieści o zdrowiu panny Toks. Pani Czykk zaczęła ratować swą przyjaciółkę, lecz już bez tych pozorów przyjaznych uczuć, jakie tak szczodrze roztaczała.
— Lukrecyo — mówiła — nie będę kryła swych uczuć. Przejrzałam raz na zawsze. Przed godziną sam anioł z nieba nie wmówiłby mi tego, co w tej chwili jest mi jak dzień jasne.
— Zwykła niemoc. Wnet zupełnie odzyskam siły.
— Odzyskasz siły! Myślisz, żem ślepa? Wyobrażasz sobie, żem niemądra, jak dzieciak! Bardzom ci obowiązana, Lukrecyo!
— Gdyby kto usiłował mi wmówić coś podobnego, nazwałabym go oszczercą! Lukrecyo Toks, dziękuję ci! Przejrzałam raz na zawsze. Spadła mi z oczu zasłona i ślepota przyjaźni